Kategorie
Bez kategorii

Recenzja filmu: „Z dystansu”

×
  • Tytuł: Z dystansu

  • Oryginalny tytuł: Detachment

  • Gatunek: Dramat
  • Rok produkcji: 2011
„Henry Barthes (Adrien Brody) to typowy nauczyciel z wieloletnim stażem, cierpiący na syndrom wypalenia zawodowego. Pomimo starań, mężczyzna sam zaczyna powoli wątpić w swą dydaktyczną misję, stopniowo akceptując tragiczną kondycję systemu szkolnictwa. Kariera Barthesa jest o tyle ciekawa, że pracuje on jako nauczyciel zastępczy, nie zagrzewając zbyt długo miejsca w żadnej placówce. Pewnego razu trafia do podrzędnej szkoły w Nowym Jorku, w której uczniowie już dawno zwątpili w dobre intencje wychowawców. Niemniej dzięki swemu zaangażowaniu i nietypowemu podejściu nowy belfer zjednuje sobie szacunek klasy. Nauczyciel szczególnie przypada do gustu nieśmiałej Meredith (Betty Kaye), zakompleksionej nastolatce rozpaczliwie szukającej akceptacji ze strony rówieśników. Jedna z koleżanek po fachu, Madison (Christina Hendricks), również zwraca uwagę na nowy narybek, bacznie śledząc poczynania Barthesa. Życie tego ostatniego nabierze także dodatkowego kolorytu, gdy w przypływie dobroci postanowi on udzielić noclegu młodocianej prostytutce Erice (Sami Gayle), która wzburzy i tak już skomplikowane życie Henry’ego.”

Czasami, zupełnie przypadkowo, trafia się na prawdziwą, filmową perełkę, która przywraca człowiekowi wiarę w coraz bardziej skomercjalizowany i rozmyty dziś świat X Muzy. Tak właśnie było ze mną i z „Detachment”, bo opis filmu jakoś nie specjalnie mnie ujął (szczerze mówiąc – trącił sztampą na milę) i dość długo odwlekałem sam seans (nazwisko Brody’ego i rekomendacje znajomych spowodowały, że film prędzej czy później i tak chciałem mimo wszystko obejrzeć). Jednak już po kilku minutach oglądania, zacząłem podejrzewać, że właśnie trafiłem na pozycję, która najprawdopodobniej na długo pozostanie mi w pamięci. Nie myliłem się.

Tak jak wspomniałem na początku, sama fabuła zbyt odkrywcza nie jest, bo dostajemy tutaj temat wałkowany w wielu wcześniejszych filmach i skojarzenia z „Młodymi Gniewnymi” nie wydają się być bezpodstawne. Jednak diabeł tkwi w szczegółach i podejściu do tematu, bo tak jak „Młodzi Gniewni” byli pozycją dość łatwą, lekką i przyjemną, tak „Z dystansu”, to tacy „Młodzi Gniewni”, ale w oparach „American Beauty” – a więc obraz o wiele bardziej wymagający, dający do myślenia i nie traktujący powierzchownie tematu.

O czym więc tak na prawdę jest ten film? O samotności (często wśród bliskich); o niespełnieniu; o ludziach, których nurt życia zepchnął na otwarty ocean szarej codzienności i teraz są w stanie już tylko co najwyżej dryfować; o uświadamianiu sobie tego, że nie jesteśmy w stanie pomóc innym, skoro nie potrafimy nawet pomóc samym sobie; o pracy i tym jak bardzo potrafi odzierać ze złudzeń i niszczyć młodzieńcze ideały, o pokiereszowanych życiowo osobach i tym, jak czasem popieprzona potrafi być nasza egzystencja…

Ogólnie, dość „lekka” fabuła jest tylko pretekstem do bardzo głębokich i mądrych życiowo obserwacji oraz przemyśleń głównego bohatera, który bardzo często kieruje je w formie monologu, wprost do widza (do kamery). Zabieg ten powoduje, że jeszcze bardziej potrafią one uderzyć z całą mocą w oglądającego i dać do myślenia.

Dodatkowo dostajemy ciekawą wiwisekcję amerykańskiego systemu szkolnictwa, gdzie nauczyciel traktowany jest jak wróg i zło konieczne, zarówno przez agresywnych uczniów, jak i przez ich roszczeniowo nastawionych rodziców, przez co proces wypalenia i zniechęcenia następuje tu w ekspresowym tempie, a praca która na początku wydawała się być prometejską misją niesienia kaganka oświaty i nauki – zamienia się w pasmo rozczarowań i codzienny survival. Tutaj wrażliwe i niedostosowane jednostki – nie mają szans i są z góry skazane na porażkę. Tak ze strony uczniów, jak i ciała pedagogicznego. Reżyser bez żadnego znieczulenia pokazuje to chociażby na przykładzie nieśmiałej Meredith, czy szkolnej Pani Psycholog.

„Z dystansu” to ten film, który nie tylko się ogląda, ale który przede wszystkim się „czuje”. Nie ważne, czy dotyczyłby szkolnictwa, czy pracowników NASA – przez cały czas i tak czujemy że porusza on problemy bliskie każdemu człowiekowi, a więc nikogo nie powinien pozostawić obojętnym.

Jeżeli chodzi o stronę techniczną, to jest tu równie świetnie. Dostajemy całą galerię pełnokrwistych postaci, a gra aktorska jest bez zarzutu, zarówno na pierwszym planie (kapitalna rola Adriana Brody), jak i na drugim. Praca kamery dodatkowo podkreśla poczucie smutku, bezradności i alienacji głównego bohatera, a wszystkie dodatkowe smaczki (flashbacki z przeszłości, monologi do kamery, mini-wywiady z nauczycielami, czy „rysunkowe” komentarze do danej sytuacji) idealnie dopełniają to, co reżyser chciał przekazać widzowi.

Warto też zwrócić uwagę na kapitalne dialogi, które idealnie budują klimat i potrafią sprawić, że widz z miejsca daje się całkowicie wciągnąć w opowiadaną historię oraz utożsamić z bohaterami, których wzloty i upadki przeżywa z zapartym tchem.

Wisienką na torcie jest tutaj słodko-gorzkie zakończenie, które jest na tyle otwarte, że każdy z oglądających może je sobie indywidualnie zinterpretować i samemu założyć, czy reżyser na koniec zdobył się na nieśmiałe, quasi-optymistyczne ukazanie niewielkiego „światełka w tunelu”, czy może wręcz przeciwnie…

Z czystym sumieniem mogę polecić „Detachment” każdemu, kto ceni sobie dobre, trochę bardziej wymagające kino, bo choć seans nie jest łatwy (mocno gra na emocjach), a wnioski z niego płynące, nie są wcale ani lekkie ani przyjemne, to jednak bez wątpienia jest to świetny, poruszający dramat, który – pomimo zgranego tematu – nie popada w banał, na długo pozostaje w pamięci i skłania do głębszych przemyśleń. Moja ocena: 8/10. Baaardzo dobry film.
Ocena Autora: 8
Autor: Raven
Zobacz trailer
Nowości filmowe - Premiery filmowe
Szukasz serialu - Znajdź serial dla siebie
Katalog filmowy - Katalog z filmami
Szukaj filmu - Znajdź film dla siebie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *