Kategorie
Bez kategorii

Recenzja filmu: „Nebraska”

×
  • Tytuł: Nebraska

  • Oryginalny tytuł: Nebraska

  • Gatunek: Dramat / Komedia
  • Rok produkcji: 2013
„Podstarzały alkoholik Woody (Bruce Dern) wierzy, że ulotka z loterii jest dowodem wygranej miliona dolarów. Musi odebrać nagrodę w odległej Nebrasce (dwa stany dalej), ale nie ma samochodu, więc wybiera się tam na piechotę. Jego syn – David (Will Forte), mający dość dziwactw ojca, postanawia zabrać go tam, aby udowodnić, że wygrana jest tylko iluzją. Wspólnie udają się w podróż, spotykając po drodze krewnych i znajomych, bardzo chętnych by coś uszczknąć z 'wygranej’ Woody’ego…” „Nebraska” jest ostatnim z filmów nominowanych za rok 2013 do Osacara, po który sięgnąłem – i wg mnie, jednym z najciekawszych. Po seansie jasne się dla mnie stało, że tego typu film nie miał szans na statuetkę, bo bliżej mu do kina niezależnego, niż „hollywoodzkiego hiciora”, na którego ludzie szturmem ruszą do kin. Zdecydowanie nie jest to pozycja, która spodoba się każdemu, bo sama historia jest bardzo prosta (choć zdecydowanie niepopadająca w banał), akcja toczy się niespiesznie, a sam główny bohater – jest na tyle kontrowersyjną postacią, że wiele osób nie będzie widziało powodów, by się nad nim litować. Tak naprawdę „Nebraska” powinna spodobać się widzom, którym spodobał się film „Między Słowami” (choć to dwa kompletnie różne filmy), ponieważ i tu i tam, najważniejsze rzeczy zawarte są gdzieś poza kadrami czy dialogami i wymagają od widza pewnej wrażliwości, skupienia i chyba także pewnego bagażu doświadczeń, żeby je wychwycić i się w nich rozsmakować. O czym jest tak na prawdę film Payne’a? Dla jednych będzie to trywialna podróż starego naiwniaka, mająca na celu finalnie pojednać go z synem, a wynikające z niej spotkania z rodziną – z którą standardowo „najlepiej wychodzi się na zdjęciu” – dodatkowymi akcentami humorystycznymi, żeby film mógł wpasować się w ramy komedio-dramatu. Dla innych – będzie to poruszająca opowieść o rozrachunkach z przeszłością. Opowieść o starości i momencie życia, w którym człowiek sobie uświadamia, że pewnych błędów nie da się już naprawić, a już tym bardziej nie da się zmienić samego siebie. Opowieść o trudnych relacjach rodzinnych i tym, że tak na prawdę można przeżyć całe życie pod jednym dachem, a być dla siebie niczym kompletnie nieznajome osoby. Opowieść o iluzji szansy na zamianę tego wszystkiego i desperackiej pogoni za tą mrzonką na „ostatniej prostej życia”. Wszystko to okraszone jest bardzo klimatycznymi, czarno-białymi zdjęciami (analogia do życia głównego bohatera, które już od dawna pozbawione jest jakichkolwiek „kolorów”), dobrze komponującą się z całością muzyką i bardzo solidnym aktorstwem (nominacje do Oscara z pierwszoplanową rolę męską i drugoplanową żeńską – nie są tutaj „z czapy”), które – pomimo prostoty tej historii – pozwala nam się dać jej porwać. Tak jak wspomniałem na początku – ten film nie ujmie każdego. Sam Woody to postać dość mało sympatyczna. Pomimo pewnej – rozczulającej wręcz momentami – naiwności, to jednak gburowaty odludek, który rzadko kiedy się odzywa, ale jeżeli już to robi – wali „z grubej rury”, nie licząc się z tym, jak bardzo jego słowa mogą ranić. Tak na prawdę to osoba, która wyrządziła w przeszłości wiele złego swoim najbliższym i na pierwszy rzut oka – spokojnie potrafi z tym żyć i niespecjalnie zależy jej na tym, by coś z tym fantem zrobić. Dopiero gdy się zwróci uwagę na niewielkie niuanse w jego zachowaniu i spróbuje wczuć w jego położenie – można dojść do wniosku, że pod maską starego cynika, kryje się przerażony starzec, wiedzący, że zostało mu zbyt mało czasu aby uzyskać „odpuszczenie win”, bo zwykłe „przepraszam” niczego tutaj nie zmieni… Strona dramatyczna filmu jest naprawdę niezła i można tu bez dwóch zdań poczuć ten unoszący się nostalgiczny smutek za straconymi szansami, oraz wyczuć ogromną samotność wynikającą z faktu, że obecny świat to już nie miejsce dla takich outsiderów jak Woody. Jego świat już dawno przeminął, tak jak niedługo przeminie i nasz główny bohater, nie pozostawiając po sobie nic, może poza nienajlepszymi wspomnieniami. Jeżeli chodzi o stronę komediową (wszakże to komedio-dramat), to mamy tutaj sporo ironicznego humoru (jest to raczej czarny humor mający komponować się ze stroną dramatyczną, a nie gagi powalające na glebę ze śmiechu) i jest ona także całkiem zgrabnie ujęta, świetnie piętnując głupotę ludzką, stosunki rodzinne oraz „przyjaźnie”, które szybko odżywają, kiedy tylko na horyzoncie pojawia się wizja większych pieniędzy. Bryluje tutaj filmowa żona Woody’ego – wiecznie zrzędząca i naburmuszona hetera – Kate, która jedzie po swoim mężu jak po burej kobyle, ale która w razie potrzeby potrafi też murem stanąć za swoim mężem, a jej cięte riposty nokautują skuteczniej niż Mike Tyson za swoich najlepszych lat. Świetnie w tej roli wypada June Squibb, której aparycja (statecznej babci) świetnie kontrastuje z wybuchowym charakterem i niewyparzonym językiem. Nominacja do Oscara z pewnością bardziej zasłużona niż ta Lupity Nyong’o ze „Zniewolonego” (która notabene statuetkę kuriozalnie wygrała). „Nebraska” to poruszający dramat o schyłku życia i świecie, w którym starzy ludzie nie potrafią się już odnaleźć. To nostalgiczna opowieść o próbie ponownego, wzajemnego poznania się ojca z synem, którzy – choć mieli na to całe życie – nieporadnie odkrywają się na nowo dopiero teraz. To także pełen ironicznego humoru film drogi, który pomimo swojej prostoty, nie popada w banał i potrafi przykuć przed ekranem na niemal pełne 2 godziny. Warto obejrzeć i spróbować poczuć ten małomiasteczkowy klimat i buzujące „pomiędzy słowami” uczucia, bo to jest właśnie to, co odróżnia „Nebraskę” od wielu przeciętnych komedio-dramatów, których obecnie można znaleźć sporo. Moja ocena: 7/10.
Ocena Autora: 7
Autor: Raven
Zobacz trailer

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *