Kategorie
Bez kategorii

Recenzja filmu: „1900: Człowiek legenda”

×
  • Tytuł: 1900: Człowiek legenda

  • Oryginalny tytuł: La leggenda del pianista sull’oceano

  • Gatunek: Dramat
  • Rok produkcji: 1998
„Jest rok 1900. Ciemnoskóry marynarz luksusowego transatlantyku Virginian, Danny (Bill Nunn), przypadkowo znajduje w jednej z sal skrzynię, a w niej porzucone niemowlę. Nadaje mu imię „1900” i postanawia zatrzymać przy sobie. Chłopiec wychowuje się w kotłowni, pozostając w ukryciu aż do chwili, kiedy jako ośmiolatek dostaje się do pomieszczeń pierwszej klasy, siada przy pianinie i daje koncert, który swoją wirtuozerią poraża słuchaczy. Od tego czasu genialny muzyk-samouk (Tim Roth) staje się atrakcją statku. Wieść o jego cudownym talencie rozchodzi się szybko, ludzie przemierzają setki kilometrów, żeby móc go posłuchać. Jednak 1900 nie jest w pełni szczęśliwy. Zaczyna marzyć o tym, aby kiedyś zejść na stały ląd, choć jednocześnie lęka się tego momentu…”

Jeżeli miałbym określić ten film jednym słowem, postawiłbym chyba na słowo „magiczny”. Jest wiele przymiotników oddających doskonałość tego obrazu, ale powyższy chyba najwierniej oddaje prawdziwą jego istotę…

Przyznam szczerze, że czytając opis „1900”, stwierdziłem że raczej nie będzie to nic, co by mnie mogło zainteresować i gdyby nie nazwisko reżysera (Giuseppe Tornatore, twórca takich obrazów jak chociażby „Cinema Paradiso”, „Czysta Formalność” czy „Malena”), to pewnie popełniłbym jeden z największych filmowych błędów w moim życiu i go nie obejrzał.

Do „1900” zasiadłem bez żadnych większych oczekiwań (ot, na zasadzie: „to film Tornatore, wypadałoby go znać, ale fajerwerków pewnie tu akurat nie będzie”), a po kilku minutach siedziałem oczarowany, dając się całkowicie porwać opowieści snutej przez tego wybitnego Włocha.

Niby historia jest bardzo prosta (mamy tutaj opowieść o cudownym dziecku, które porzucone na statku i nigdy nie będące na stałym lądzie, przejawia genialny talent muzyczny i swoją grą na fortepianie potrafi rzucić na kolana słuchaczy), ale jakże jest ona opowiedziana! Po tym właśnie można poznać geniusz reżysera, że najprostszą historię potrafi opowiedzieć w taki sposób, aby widz siedział z otwartmi ustami niemal przez 2 godziny czasu trwania filmu.

W „1900” mamy tak naprawdę dwóch bohaterów. Jednym z nich jest tytułowy 1900 (świetna rola Tima Roth’a), a drugim muzyka, która – zaręczam! – będzie potrafiła porwać nawet widzów nie przepadających za „fortepianowym pukaniem w klawisze” (wiem, bo sam się do nich zaliczam). Muzyka, która wprowadza ten nastrój pełen nostalgii, zadumy i magii. Która potrafi przekazać więcej niż niejeden dialog (w końcu skomponował ją sam Ennio Morricone, a to chyba najlepsza rekomendacja), dzięki której bohater nie musi operować sloganami i uzewnętrzniać swoich uczuć, używając słów (najprostsze i najczęściej stosowane rozwiązanie w filmach), a widz i tak cały czas czuje jego wielkie wyobcowanie i przepełniającą go samotność. Bo tak na prawdę, 1900 pomimo tego całego uwielbienia go i jego genialnego talentu przez tłumy, jest cały czas sam. Co rejs zmienia się załoga i pasażerowie, a on pozostaje na tym samym statku… Genialny, nierozumiany, samotny, pełen obaw i tęsknot. Wyobcowany człowiek, który w głębi duszy marzy o poznaniu „stałego lądu”, ale obawa o stawieniu czoła obcemu, nieznanemu światu, którego nigdy nie widział – paraliżuje go i nie pozwala opuścić statku. Swoje lęki i tęsknoty wyraża poprzez dźwięki, które pasażerowie podziwiają, ale nie potrafią dostrzec, co się za nimi kryje. Często wielki talent i wielka samotność idą ze sobą w parze, bo jednostki genialne rzadko są rozumiane przez ogół. Tutaj ludzie dziwią się dlaczego 1900 nie opuszcza statku, skoro mógłby zrobić karierę i zbić majątek w branży muzycznej – zupełnie nie pojmując, że ktoś może do tego typu materialnych dóbr nie przykładać większej wagi… Rewelacyjnie wręcz jest pokazana tu owa samotność genialnego muzyka. Tak na prawdę nie pada na jej temat chyba ani jedno słowo, a reżyser poprzez obraz i przede wszystkim muzykę, potrafił sprawić, że każdy widz, mający w sobie choć odrobinę więcej wrażliwości niż pieniek drewna, będzie potrafił wyłapać ją z biegu. Nie, nie wyłapać… Poczuć.

Film pod kątem aktorskim jest bez zarzutu. Tim Roth stworzył świetną, przemawiającą do widza postać, która jest bardzo prostolinijna i zagubiona (nie zapominajmy, że 1900 od urodzenia jest na statku i nie pobierał nigdzie nauk, ani nie bywał na światowych salonach), ale niezaprzeczalnie także inteligentna i uzdolniona. 1900 to człowiek, na którego patrząc – wręcz jesteśmy pewni, że zrobiłby furorę na „stałym lądzie” i dał radę rzucić świat na kolana. Niestety sam 1900 nie jest tego pewny i w tym tkwi jego największy dramat. Dopiero poznanie dziewczyny, która rozbudza w muzyku nieznane wcześniej uczucia, powoduje, że 1900 postanawia w końcu opuścić statek i zmierzyć się z obcym światem (REWELACYJNA scena schodzenia bohatera ze staku na ląd po trapie!), ale czy miłość jest w stanie zwyciężyć ze strachem, który paraliżuje duszę bohatera od najmłodszych lat?

To co – mówiąc kolokwialnie – urywa jaja, to liczne sceny, które są nakręcone tak genialnie, że same w sobie stanowią małe, filmowe dziełka. Scena pojedynku fortepianowego (jedna z najlepszych jakie widziałem w ogóle w filmach), gry na jeżdżącym, po całej balowej sali, fortepianie (podczas szalejącego sztormu), opisywania ludzi poprzez muzykę (bohater wskazywał pasażerów i „opisywał” ich osobowość za pomocą muzyki… REWELACJA!), scena gdy bohater po raz pierwszy widzi dziewczynę, którą pokochał i zaczyna komponować muzykę, wyrażającą jego własne uczucia (powalające!), czy wyżej wspomniana scena zejścia po trapie na ląd – po prostu miażdżą i rzucają na kolana. Widząc takie perełki, dokładnie wiem dlaczego kocham kino!

Tornatore stworzył film, który po prostu mnie oczarował i zagrał na moich uczuciach, niczym 1900 na swoim fortepianie. Przepiękną, nostalgiczną podróż w przeszłość (wszystko widzimy na zasadzie retrospekcji i wspomnień jedynego przyjaciela 1900), pełną urzekającej muzyki, ale i przepełnioną smutkiem oraz wyobcowaniem głównego bohatera, dla którego muzyka była jedynym światem jaki znał. Czy jednak, ktoś tak wrażliwy i oderwany od rzeczywistości, miałby szanse przetrwać w naszym zimnym, brutalnym świecie? Każdy musi na to pytanie odpowiedzieć sobie sam, bo Tornatore uwielbia stawiać pytania, ale wierząc w inteligencję swoich widzów – rzadko daje na nie gotowe odpowiedzi…

Reasumując – polecam „1900” każdemu, kto ma w sobie choć odrobinę wrażliwości (bez tego, film nie da rady „użyć swej magii” i „nie zagra”), bo to prawdziwa uczta dla zmysłów i niesamowite filmowe doznanie.
Ocena Autora: 9
Autor: Raven
Zobacz trailer
Nowości filmowe - Premiery filmowe
Szukasz serialu - Znajdź serial dla siebie
Katalog filmowy - Katalog z filmami
Szukaj filmu - Znajdź film dla siebie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *