×
Tytuł:
Pod Mocnym AniołemOryginalny tytuł:
Pod Mocnym Aniołem- Gatunek: Dramat
- Rok produkcji: 2014
„Jerzy (Robert Więckiewicz) jest pisarzem i nałogowym alkoholikiem. Poznajemy go w momencie, w którym uwierzył, że może wygrać z nałogiem. Zakochuje się w młodej dziewczynie (Julia Kijowska) i wreszcie czuje, że ma po co i dla kogo żyć. Jednak nie wytrzymuje długo. Pewnego dnia Jerzy idzie prosto do baru Pod Mocnym Aniołem, gdzie zaczyna picie. Potem kupuje alkohol w nocnym, wraca do swojego mieszkania i pije dalej. Bez końca…”
Kolejny film Smarzowskiego z pewnością podzieli (i z tego co widzę po komentarzach w necie – już to zrobił) fanów jego twórczości. Z jednej strony nie dziwi mnie to zbytnio, bo jest to obraz specyficzny, na dobrą sprawę niemal całkowicie pozbawiony fabuły, który nie trafi do każdego, a gros ludzi zniesmaczy swoją bezkompromisową formą wizualną. Z drugiej jednak strony – trudno nie docenić jego niesamowitej mocy, z jaką uderza w widza, pokazując prawdziwe oblicze choroby alkoholowej, bez żadnego znieczulenia, wręcz z „pornograficzną” szczegółowością pokazując kompletną dehumanizację i zezwierzęcenie alkoholika, który taplając się we własnych ekskrementach i dławiąc wymiocinami – i tak jedyne o czym będzie myślał, to „jeszcze jedna kolejka”. Widać tutaj totalny kontrast pomiędzy zagranicznymi filmami o podobnej tematyce, które przy filmie Smarzowskiego wydają się być bajeczkami dla grzecznych dzieci. Tutaj nie ma miejsca na znieczulenie, wzniosłe powody czy fabułę łagodzącą wydźwięk tego co widzimy. Tutaj dostajemy obraz człowieka totalnie upadłego, którego choroba alkoholowa doprowadza do stanu budzącego całkowitą odrazę, stanu pozbawionego wszelkich ludzkich cech, stanu gdzie człowiek zostaje całkowicie upodlony oraz odarty z jakiejkolwiek godności i… ma to gdzieś, bo liczy się tylko wóda.
Trudno nie porównywać tutaj Smarzowskiego do chociażby Cronenberga, który w podobnie „turpistyczny” sposób kręci swoje filmy i masakruje widza ich stroną wizualną. To nie jest ładny film o facecie z problemem alkoholowym (vide: – notabene świetne – „Zostawić Las Vegas”), to film gdzie prawdziwym bohaterem jest choroba alkoholowa i dostajemy jej prawdziwą wiwisekcję…
„Pod Mocnym Aniołem”, pomimo zarzutów szczątkowej fabuły, powinien trafić do dwóch grup osób. Tych którzy popijają, ale jeszcze nie mają z tym większego problemu (tu zadziała jak ostrzeżenie, a wrażenie jakie wywiera może zostać na długo w pamięci i dać do myślenia), oraz do tych, którzy są alkoholikami i obecnie zdołali oprzeć się chorobie (dla nich będzie to jak przypomnienie „poprzedniego życia” i wizja tego, dlaczego dzisiaj nie piją i nie chcą już nigdy więcej pić). Film z pewnością nie trafi do osób mających problem alkoholowy, ale nie potrafiących się do tego przed sobą przyznać. Dla nich będzie to jak przejrzenie się w krzywym zwierciadle (nieprzyjemne, ale w końcu to „nie moja twarz”) i poszukiwanie samousprawiedliwienia, że „ja przecież nigdy nie doprowadzam się do takiego stanu”. Jasne, że nie. Jeszcze…
Film Smarzowskiego dość dosadnie pokazuje, że choroba alkoholowa nie wybiera i dotyka zarówno światłych intelektualistów, jak i klasę średnią, czy też niziny społeczne. Tutaj nie ma reguły. Nie ma też dobrych powodów, bo powód by wypić zawsze się znajdzie. Pozytywny, czy negatywny – to już najmniej ważne. Niby banał, ale ilu z pokazanych w tym filmie alkoholików, zaczynając swoją przygodę z wyskokowymi trunkami, dopuszczało do siebie myśl, że doprowadzą się do takiego stanu?
Myślę, że film Smarzowskiego to bardzo ważny głos ostrzegający przed alkoholizmem, zwłaszcza u nas w kraju, gdzie panuje ciche przyzwolenie i wielowiekowa tradycja picia, a na imprezach nadal powodem do dumy jest to, jak dużo się wypiło. Jego psychodeliczna forma wizualna i ostre, cięte kadry, gdzie obserwujemy rzeczywistość niemal okiem alkoholika i do końca sami nie wiemy co jest prawdą, a co pijacką maligną – potrafią na prawdę „przeczołgać” i pokazać „nagą prawdę” (dosłownie i w przenośni) na temat najgorszej strony tej choroby.
Smarzowskiemu udało się na planie zebrać swoją stałą ekipę (a więc mamy tu chociażby Dorocińskiego, Dziędziela, Jakubika, Lubosa, Topę czy Preis) oraz (jak zwykle) kapitalnego, w głównej roli, Więckiewicza – tak więc od strony aktorskiej jest świetnie i bardzo przekonująco. O stronie wizualnej już wspominałem, ale zasługuje ona na dodatkowe podkreślenie (bardzo sugestywny, agresywny montaż, nagłe cięcia, urwane dialogi, psychodeliczne wstawki, czy surrealistyczne, pijackie fantazje), ponieważ powoduje, że widz na prawdę czuje się jakby osobiście towarzyszył bohaterowi w jego „pijackim ciągu”. Kapitalna jest jedna ze scen, kiedy bohater wlewa do ust kieliszek wódki, a kiedy ona wpływa w jego gardło – na ekranie widzimy jak płynie zmurszałym kanałem, pełnym ścieków, odchodów, śmieci, zużytych strzykawek, czy porozbijanych butelek (świetna, choć prosta, przenośnia tego, jakie spustoszenie poczynił już alkohol w organizmie bohatera). Takich smaczków jest w filmie jeszcze kilka.
Reasumując – „Pod Mocnym Aniołem” nie jest filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. Choć bardzo mi się podobał, chyba nie chciałbym w najbliższym czasie ponownie do niego zasiąść, ponieważ zdrowo ryje psyche i człowiek czuje się po nim, jakby potrzebował natychmiastowo wziąć prysznic. Niby nie porusza jakiegoś tematu-tabu, ani nie mówi o czymś, o czym większość ludzi by nie wiedziała – ale sposób w jaki to robi, to prawdziwie nokautująca „waga ciężka” sztuki filmowej. Po mocno przereklamowanej i sztampowej „Drogówce” (dla mnie jeden ze słabszych jego filmów), Smarzowski wraca znowu do formy i funduje widzowi prawdziwego „kopa w twarz”, po którym „ból” pozostaje na długo. Moja ocena: 7,5/10 i szkoda, że reżyser nie rozbudował trochę bardziej warstwy fabularnej, bo wtedy bardzo chętnie postawiłbym tu wyższą notę.
Kolejny film Smarzowskiego z pewnością podzieli (i z tego co widzę po komentarzach w necie – już to zrobił) fanów jego twórczości. Z jednej strony nie dziwi mnie to zbytnio, bo jest to obraz specyficzny, na dobrą sprawę niemal całkowicie pozbawiony fabuły, który nie trafi do każdego, a gros ludzi zniesmaczy swoją bezkompromisową formą wizualną. Z drugiej jednak strony – trudno nie docenić jego niesamowitej mocy, z jaką uderza w widza, pokazując prawdziwe oblicze choroby alkoholowej, bez żadnego znieczulenia, wręcz z „pornograficzną” szczegółowością pokazując kompletną dehumanizację i zezwierzęcenie alkoholika, który taplając się we własnych ekskrementach i dławiąc wymiocinami – i tak jedyne o czym będzie myślał, to „jeszcze jedna kolejka”. Widać tutaj totalny kontrast pomiędzy zagranicznymi filmami o podobnej tematyce, które przy filmie Smarzowskiego wydają się być bajeczkami dla grzecznych dzieci. Tutaj nie ma miejsca na znieczulenie, wzniosłe powody czy fabułę łagodzącą wydźwięk tego co widzimy. Tutaj dostajemy obraz człowieka totalnie upadłego, którego choroba alkoholowa doprowadza do stanu budzącego całkowitą odrazę, stanu pozbawionego wszelkich ludzkich cech, stanu gdzie człowiek zostaje całkowicie upodlony oraz odarty z jakiejkolwiek godności i… ma to gdzieś, bo liczy się tylko wóda.
Trudno nie porównywać tutaj Smarzowskiego do chociażby Cronenberga, który w podobnie „turpistyczny” sposób kręci swoje filmy i masakruje widza ich stroną wizualną. To nie jest ładny film o facecie z problemem alkoholowym (vide: – notabene świetne – „Zostawić Las Vegas”), to film gdzie prawdziwym bohaterem jest choroba alkoholowa i dostajemy jej prawdziwą wiwisekcję…
„Pod Mocnym Aniołem”, pomimo zarzutów szczątkowej fabuły, powinien trafić do dwóch grup osób. Tych którzy popijają, ale jeszcze nie mają z tym większego problemu (tu zadziała jak ostrzeżenie, a wrażenie jakie wywiera może zostać na długo w pamięci i dać do myślenia), oraz do tych, którzy są alkoholikami i obecnie zdołali oprzeć się chorobie (dla nich będzie to jak przypomnienie „poprzedniego życia” i wizja tego, dlaczego dzisiaj nie piją i nie chcą już nigdy więcej pić). Film z pewnością nie trafi do osób mających problem alkoholowy, ale nie potrafiących się do tego przed sobą przyznać. Dla nich będzie to jak przejrzenie się w krzywym zwierciadle (nieprzyjemne, ale w końcu to „nie moja twarz”) i poszukiwanie samousprawiedliwienia, że „ja przecież nigdy nie doprowadzam się do takiego stanu”. Jasne, że nie. Jeszcze…
Film Smarzowskiego dość dosadnie pokazuje, że choroba alkoholowa nie wybiera i dotyka zarówno światłych intelektualistów, jak i klasę średnią, czy też niziny społeczne. Tutaj nie ma reguły. Nie ma też dobrych powodów, bo powód by wypić zawsze się znajdzie. Pozytywny, czy negatywny – to już najmniej ważne. Niby banał, ale ilu z pokazanych w tym filmie alkoholików, zaczynając swoją przygodę z wyskokowymi trunkami, dopuszczało do siebie myśl, że doprowadzą się do takiego stanu?
Myślę, że film Smarzowskiego to bardzo ważny głos ostrzegający przed alkoholizmem, zwłaszcza u nas w kraju, gdzie panuje ciche przyzwolenie i wielowiekowa tradycja picia, a na imprezach nadal powodem do dumy jest to, jak dużo się wypiło. Jego psychodeliczna forma wizualna i ostre, cięte kadry, gdzie obserwujemy rzeczywistość niemal okiem alkoholika i do końca sami nie wiemy co jest prawdą, a co pijacką maligną – potrafią na prawdę „przeczołgać” i pokazać „nagą prawdę” (dosłownie i w przenośni) na temat najgorszej strony tej choroby.
Smarzowskiemu udało się na planie zebrać swoją stałą ekipę (a więc mamy tu chociażby Dorocińskiego, Dziędziela, Jakubika, Lubosa, Topę czy Preis) oraz (jak zwykle) kapitalnego, w głównej roli, Więckiewicza – tak więc od strony aktorskiej jest świetnie i bardzo przekonująco. O stronie wizualnej już wspominałem, ale zasługuje ona na dodatkowe podkreślenie (bardzo sugestywny, agresywny montaż, nagłe cięcia, urwane dialogi, psychodeliczne wstawki, czy surrealistyczne, pijackie fantazje), ponieważ powoduje, że widz na prawdę czuje się jakby osobiście towarzyszył bohaterowi w jego „pijackim ciągu”. Kapitalna jest jedna ze scen, kiedy bohater wlewa do ust kieliszek wódki, a kiedy ona wpływa w jego gardło – na ekranie widzimy jak płynie zmurszałym kanałem, pełnym ścieków, odchodów, śmieci, zużytych strzykawek, czy porozbijanych butelek (świetna, choć prosta, przenośnia tego, jakie spustoszenie poczynił już alkohol w organizmie bohatera). Takich smaczków jest w filmie jeszcze kilka.
Reasumując – „Pod Mocnym Aniołem” nie jest filmem lekkim, łatwym i przyjemnym. Choć bardzo mi się podobał, chyba nie chciałbym w najbliższym czasie ponownie do niego zasiąść, ponieważ zdrowo ryje psyche i człowiek czuje się po nim, jakby potrzebował natychmiastowo wziąć prysznic. Niby nie porusza jakiegoś tematu-tabu, ani nie mówi o czymś, o czym większość ludzi by nie wiedziała – ale sposób w jaki to robi, to prawdziwie nokautująca „waga ciężka” sztuki filmowej. Po mocno przereklamowanej i sztampowej „Drogówce” (dla mnie jeden ze słabszych jego filmów), Smarzowski wraca znowu do formy i funduje widzowi prawdziwego „kopa w twarz”, po którym „ból” pozostaje na długo. Moja ocena: 7,5/10 i szkoda, że reżyser nie rozbudował trochę bardziej warstwy fabularnej, bo wtedy bardzo chętnie postawiłbym tu wyższą notę.
Ocena Autora: 7.5
Autor: Raven